wtorek, 16 grudnia 2014

9. Empire State Building x 2. Bryant Park. MoMa.


Dziś nagle przyszła zima-:(
Przez ostatnie 9 dni mieliśmy iście wiosenną pogodę, 16-18 C a dziś nagle temperatura spadła do paru kresek powyżej zera i na dodatek zaczął padać deszcz a później śnieg! Najbardziej beznadziejny dzień na odwiedzenie Empire State Building, jaki mogliśmy wybrać. W ramach CityPass można odwiedzić taras widokowy dwukrotnie- w ciągu dnia i drugi raz, po 20.00 gdy Nowy York błyszczy tysiącami światełek. Do południa jeszcze nie było tak źle- widok z 86. piętra nieco podobny do tego z tarasu Top of The Rock- znowu Manhattan na pierwszym planie. Dopiero z góry dobrze widać, że Manhattan to wyspa.









Sam Empire State Building do momentu odbudowy ( 2013r. ) Wież Wolności był najwyższą budowlą Nowego Yorku. Już nie jest,ale i tak to najbardziej rozpoznawalny budynek NYC-arcydzieło architektury w stylu art deco, ulubione miejsce reżyserów filmowych- kto nie wzruszył się oglądając „Bezsenność w Seattle”? Gdy zjawiliśmy się tu po raz drugi wieczorem zapobiegliwi Amerykanie parokrotnie poinformowali nas, że na górze panuje dziś słaba widoczność i –just in case- przybili nam na bilecie pieczątkę ze smutną czarną buźką i napisem: Zero Visibility- żeby komuś nie przyszło do głowy ich zaskarżyć za brak widoczności-:)












Faktycznie padał śnieg i miasto wyglądało jak na starej pocztówce-też miało to swój urok. Strachu napędził nam King Kong- myśleliśmy, że to sztuczna wielka maskotka, pozowaliśmy z nim do zdjęć, gdy nagle „ożył „i nas porządnie wystraszył a jeszcze bardziej rozbawił.




Oprócz Empire State Building poszwędaliśmy się dziś po tej części miasta, zatrzymując w Nowojorskiej Bibliotece Publicznej i na dłużej w uroczym Bryant Parku, gdzie panuje już świąteczna atmosfera- działa lodowisko i przedświąteczny jarmark, pełen światełek, muzyki i zapachów.








 Dla mnie punktem kulminacyjnym była dzisiejsza wizyta w MoMa- słynnym Muzeum Sztuki Nowoczesnej. W sumie było to nasze drugie podejście do MoMy- muzeum, jak większość muzeów w NYC czynne jest tylko do 17.30 i wczoraj przybyliśmy tu za późno. Wejście w ramach CityPass, lub można otrzymać bezpłatną wejściówkę w każdy piątek o 17.00 ( i wtedy muzeum czynne jest do 20.00).
Mieliśmy szczęście, bo na 6 piętrze przeznaczonym na specjalne wystawy trafiliśmy na ciekawą wystawę The Cut-Outs Henriego Matisse’a. Najbardziej podobało nam się czwarte piętro, przeznaczone częściowo na dzieła abstrakcjonistów ( Pollock, Rothko), ale zawierające też wiele kultowych pozycji popartu, jak choćby „Zupa pomidorowa Campbella” Andy’ego Warhola czy „Tonącą dziewczynę” Roya Lichtensteina. Najcenniejsze dzieła znajdują się na piątym piętrze, gdzie też było najwięcej zwiedzających. Rozczarował mnie fakt, że „Gwieździsta noc” V. van Gogha chroniona jest za szybą-:(







Nie wszyscy podzielali moją fascynację MoMom, ale tym poprawił się humor, gdy przed wejściem skosztowaliśmy po raz pierwszy prawdziwego nowojorskiego street food’u prosto z food trucka. Słyszeliśmy, że w NYC jedzenie z trucków jest nie tylko tanie, ale i naprawdę dobre, jednak do tej pory nie natknęliśmy się na żadną budę, która by nas przekonała. Tym razem przemówiła do nas kolejka ludzi- faktycznie falafell podany z pomarańczowym ryżem, surówką i chlebkiem pita był genialny! 6$ za olbrzymią porcję- szkoda tylko, że częściowo doprawiłam go sosem diabolo-:) i o mały włos nie zeszłam z tego świata.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz