Pozwalamy sobie dzisiaj pospać odrobinę dłużej, jemy
śniadanie przypominające nasze polskie posiłki- z sałatą i innymi warzywami i
dopiero przed 11.00 opuszczamy Harlem.
Przygodę z Nowym Jorkiem rozpoczynamy od
Dolnego Manhattanu, od miejsc, w których zaczęła się historia tego miasta, tj.
od Liberty i Ellis Island. Przed wyjazdem naczytałam się sporo porad o tym jak
szybko i najtaniej zwiedzić najważniejsze atrakcje NYC - jednym ze sposobów
jest na pewno zakup karty City Pass ( 109 $/ 6 najważniejszych atrakcji w
cenie). Oczywiście można próbować zrobić to inaczej- w wielu muzeach obowiązuje tzw.
donation, czyli dobrowolna opłata za wstęp, inne oferują darmowe dni w miesiącu
lub tygodniu, jednak niektóre atrakcje pozostają zawsze płatne ( średnio 30$),
jak np. Statua Wolności czy Empire State Building, więc suma summarum zakup
City Pass naprawdę jest opłacalny. Pogoda jest cudowna, piękne słońce, 17
stopni Celsjusza powodują, że spędzamy dziś magiczny dzień w NYC. Z Battery
Park płyniemy na Liberty Island, gdzie już z daleka widać bodajże najbardziej
znany na świecie symbol wolności i inspiracji dla Amerykanów- Statuę Wolności.
Nie sądziłam, że jest tak ogromna! Aby wjechać na koronę trzeba by zarezerwować
bilety z wielomiesięcznym wyprzedzeniem i na dodatek pokonać 354 spiralne
schody, co stanowi nie lada wyzwanie.
Na Ellis Island w dawnym budynku kontroli
imigracyjnej z 1900 r. zorganizowano arcyciekawe muzeum, po którym oprowadza
nas czarnoskóra, przemiła pani przewodnik.
Sposób, w jaki opowiada pozwala nam
poczuć się jak byśmy byli jednymi z 12 mln emigrantów, którzy na Ellis Island
musieli przejść odprawę i rejestrację. Oglądając tzw. separation stairs (
schody rozłąki) nie trudno wyobrazić sobie dramaty rodzin, gdy okazywało się że
męża kierowano na prawo ( do NY) a żonę np.z powodu nie przejścia kontroli
medycznej do środkowych drzwi, które oznaczały deportację. To muzeum koniecznie
trzeba zobaczyć! Trzeba tylko zarezerwować sobie na to trochę czasu- mimo że
promy kursują co 25 minut sporo czasu zajmuje właśnie przemieszanie się między
NYC-Liberty Island a Ellis Island.
Emigranci, którzy zbyt długo rozglądali się po wejściu do głównego holu, lub zachowywali w sposób uznany za nietypowy ( jak roztańczony i robiący dużo hałasu Charlie Chaplin), otrzymywali łamigłówkę-puzzle, które my również wspólnie próbowaliśmy ułożyć-i nie zmieściliśmy się w wyznaczonym czasie 5 minut. Najważniejsze była jednak sama próba znalezienia rozwiązania- ci, którzy próbowali, byli przepuszczani przez urzędników emigracyjnych.
Emigranci musieli też udzielić odpowiedzi na wiele pytań, choć i tak najbardziej restrykcyjna była
kontrola lekarska. Nawet ci, którzy mieli pieniądze i przypływali do Ameryki na statkach w pierwszej klasie i omijali Ellis Island- musieli być nienagannego zdrowia-o czym zaświadczał lekarz, przybywający bezpośrednio na statek.
Separation Stairs- Schody Rozłąki- na lewo NYC, na prawo-New Jersey, środkowe drzwi-deportacja.
Widoki z Liberty i Ellis Island na Manhattan- amerykańskie flagi są wszędzie- w miejscach publicznych, w przydomowych ogródkach i na stacjach benzynowych.
Popołudnie spędzamy spacerując po Dolnym Manhattanie. Wall Street rozczarowuje- to krótka uliczka a siedzibę giełdy NASDAQ i Giełdy Nowojorskiej wyobrażaliśmy sobie inaczej...Tuż przed słynnym Hallem Federalnym usadowiły się budki z hot dogami, tak więc konsumujemy hot doga z Wall Street ( 3$ za najprawdopodobniej najgorszego hot doga jakiego jadłam w życiu) i chwilę dłużej zatrzymujemy się w zabytkowym kościele Trójcy Świętej, którego strzeliste wnętrze z licznymi neogotyckimi elementami architektonicznymi robi wrażenie. By the way- słynny byk z Wall Street w cale nie stoi na Wall Street- choć strzeże wejścia ogólnie do dzielnicy finansowej a by zrobić sobie z nim zdjęcie trzeba by ustawić się w kolejce za tłumem turystów, głównie Japończyków ( Maciej się wepchnął, ale z boku byka-:)
Jest już ciemno gdy docieramy do Punktu Ground Zero- miejsca
w którym stały wieże World Trade Centre. W tej chwili jest to tzw. Memorial
9/11 obejmujący imponującą Wieżę Wolności i kilka innych drapaczy chmur ( część
jeszcze w budowie) oraz dwóch potężnych sadzawek- fontann, zlokalizowanych na
obrysach obu wieżowców. To miejsce
zrobiło na nas największe wrażenie.
Wyczerpujący dzień kończymy kolacją w China
Town- pierożki gotowane na parze i inne chińskie pyszności nie są bynajmniej
przereklamowane, za to rozczarowują nas ceny i jakość pamiątek- wyczytaliśmy,że
w China Town najtaniej można kupić magnesy, koszulki i inne drobiazgi, co nie
wydaje się być prawdą.
Ostatecznie to w sąsiadującej z China Town dzielnicy
Little Italy zakupuję pamiątkową bluzę z hasłem I love NYC-:) Ten wieczorny spacer w pełni obrazuje nam
fenomen NYC- obok siebie położone są zupełnie odrębne światy, idealnie
odtworzone- stoliki włoskich restauracji stoją na chodnikach jak w Rzymie czy
Neapolu, w powietrzu unosi się zapach espresso a głośni Włosi zapraszają na
spaghetti i gelato.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz