wtorek, 16 grudnia 2014

10. Roosevelt Island. Muzea cd. Central Park. Brooklyn Bridge by night.


Postanawiam towarzyszyć Maciejowi w trzecim podejściu do Apple Store’a- uwielbiam Grand Central Station, więc nawet pobudka o 6.30 tak bardzo nie boli-:). Powiedzenie „do trzech razy sztuka nie sprawdza się”- znowu nie dowieźli iPhone 128 GB-:( Asia, Radziu- mieliśmy naprawdę szczere chęci!



Dzięki porannej pobudce mieliśmy okazję skosztować prawdziwego, nowojorskiego śniadania w, położonym vis a vis dworca, lokalu Pershing Square, reklamującym się jako „The busiest and the best breakfast in NY”. Mieliśmy sporo szczęścia-tylko dzięki wczesnej porze udało nam się znaleźć wolny stolik w tym dużym, głośnym lokalu- może miano „the busiest” nie jest na wyrost. Maciej zamawia „Jajka po Benedyktyńsku” ( niestety nawet w połowie nie dorównują tym z warszawskiego Mariotta) a ja słynne amerykańskie naleśniki z borówkami i syropem klonowym- nawet niezłe. Tak czy siak, to najlepsze amerykańskie śniadanie, jakie tu jedliśmy.





Wracamy na Harlem, gdzie w lokalnej knajpce na rogu naszej ulicy ucztują Kasia i Paweł, a później razem musimy opuścić nasz apartament- Mosha od dziś ma już innych gości-:

Harlem-kolorowa i wciągająca kolebka jazzu, mimo białego koloru skóry, czuliśmy się tu bezpiecznie-polecamy!







Ponownie korzystamy z Hotwire- w zasadzie niewielki mieliśmy wybór, bo najtańsza  rezerwacja na dwa dni przed przez booking.com kosztowała by dwa razy tyle! Tak więc za 140$ rezerwujemy 4-osobowy pokój w hotelu Ramada na Long Island City. W zasadzie jest to bardziej dzielnica Queen niż Long Island. Docieramy tam bez problemu metrem, zostawiamy bagaże i ruszamy w miasto! 



To tak naprawdę nasz ostatni dzień tutaj. Gdy z wysokości kolejki górskiej na Roosevelt Island podziwiamy miasto, kręci nam się łezka w oku....








Dzień jednak jest napięty, co odczuwamy okrutnie, bo chyba wszystkich nas opuszczają siły- wytrzymałość fizyczna ma swoje granice i  właśnie się do nich niebezpiecznie zbliżyliśmy. Jest to najbardziej widoczne w Amerykańskim Muzeum Historii Naturalnej, gdzie zasypiam jak niemowlę w kinie Imax na filmie o rekinach. Muzeum jest pełne wypchanych zwierząt i pewnie bardziej cieszy dzieci, których przebywają tu tłumy. My skupiamy się jedynie na nowoczesnym Rose Center- ogromnej szklanej kostce otaczającej Planetarium Haydena.
Stajemy się świadkami narodzin wszechświata w wyniku Wielkiego Wybuchu, ale jakoś nie robi to na nas większego wrażenia...







To nie koniec przygód z muzeami na dziś. Muzeum Guggenheima oglądamy tylko z zewnątrz, gdyż to właśnie siedziba, dzieło amerykańskiego architekta Franka Lloyda Wrighta jest najsławniejszym eksponatem tego muzeum.


Metropolitan Museum of Art nie da się obejrzeć z zewnątrz- to największa kolekcja sztuki w USA. W rzeczywistości to muzeum przytłacza swoim ogromem i robi na mnie jeszcze gorsze „pierwsze wrażenie” niż British Musuem w Londynie. Założone w 1870r, mieści w czterech budynkach zlokalizowanych w okolicy Central Parku dzieła sztuki od starożytnej Mezopotamii, przez XIX-wieczny Paryż i Nowy York z lat 60.XX w., po europejskich impresjonistów, postimpresjonistów i nowoczesną sztukę amerykańską. Dokonujemy wyboru- w praktyce najwięcej czasu spędzam wsród licznych dzieł Cezanne’a, Gauguina, Moneta i Renoira.



Przy wyjściu z muzeum widzimy największą ofertę food trucków w NYC-:)



Po muzealnych wrażeniach miłym wytchnieniem jest dla nas spacer po Central Parku- to właśnie wokół tego olbrzymiego, bujnego „skrawka” zieleni ( liczącego 340 ha) rozwija się cały Manhattan. Central Park powstał w 1857 r. i był pierwszym zakrojonym na tak wielką skalę terenem rekreacyjnym w Ameryce. Dziś wygląda przepięknie- mieni się kolorami liści, w których buszują srebrne wiewiórki. Mijamy dziesiątki biegających osób, rowerzystów, turystów i mieszkańców skracających sobie drogę do swoich domów. Do słynnego Strawberry Field ( Pola Truskawkowego) – miejsca pamięci Johna Lennona, docieramy już po zmroku. To jednohektarowy klomb w kształcie łzy naprzeciw apartamentowca The Dakota, gdzie Lennon mieszkał z Yoko Ono tuż przed śmiercią w 1980 r. Najważniejszym punktem- pomnikiem jest czarno-biała mozaika ze słowem Imagine utworzona na ziemi- to tu zbierają się w rocznice urodzin i śmierci liczni fani Lennona.














Wieczorowa pora nie przeszkadza by w całej okazałości podziwiać słynny Most Brooklyński- w rzeczywistości to właśnie nocą robi największe wrażenie. To pierwszy na świecie, stalowy most wiszący, którego budowę ukończono w 1883 r.- znany z pocztówek z NYC i z piosenek Stachury.







Zanim trafiamy do hotelu na zasłużony odpoczynek, odwiedzamy jeszcze Greenpoint- kultową polską dzielnicę, gdzie można kupić polskie gazety, zjeść pierogi i usłyszeć mówiących po polsku staruszków. Dość nietypowo, ale na kolację znowu wybieramy chińską knajpę- Chinese Restaurant na polskiej dzielni- dla odmiany nie mówią w niej ani po polsku, ani po angielsku-:) Jeśli chodzi o jedzenie- nie najlepszy wybór, na Greenpoincie trzeba było jednak zamówić pierogi.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz