Postanawiam towarzyszyć Maciejowi w trzecim podejściu do Apple
Store’a- uwielbiam Grand Central Station, więc nawet pobudka o 6.30 tak bardzo
nie boli-:). Powiedzenie „do trzech razy sztuka nie sprawdza się”- znowu nie
dowieźli iPhone 128 GB-:( Asia, Radziu- mieliśmy naprawdę szczere chęci!
Dzięki porannej pobudce mieliśmy okazję skosztować prawdziwego,
nowojorskiego śniadania w, położonym vis a vis dworca, lokalu Pershing Square,
reklamującym się jako „The busiest and the best breakfast in NY”. Mieliśmy
sporo szczęścia-tylko dzięki wczesnej porze udało nam się znaleźć wolny stolik
w tym dużym, głośnym lokalu- może miano „the busiest” nie jest na wyrost.
Maciej zamawia „Jajka po Benedyktyńsku” ( niestety nawet w połowie nie dorównują
tym z warszawskiego Mariotta) a ja słynne amerykańskie naleśniki z borówkami i
syropem klonowym- nawet niezłe. Tak czy siak, to najlepsze amerykańskie
śniadanie, jakie tu jedliśmy.
Wracamy na Harlem, gdzie w lokalnej knajpce na rogu naszej
ulicy ucztują Kasia i Paweł, a później razem musimy opuścić nasz apartament-
Mosha od dziś ma już innych gości-:
Harlem-kolorowa i wciągająca kolebka jazzu, mimo białego koloru skóry, czuliśmy się tu bezpiecznie-polecamy!
Ponownie korzystamy z Hotwire- w zasadzie niewielki mieliśmy
wybór, bo najtańsza rezerwacja na dwa
dni przed przez booking.com kosztowała by dwa razy tyle! Tak więc za 140$
rezerwujemy 4-osobowy pokój w hotelu Ramada na Long Island City. W zasadzie
jest to bardziej dzielnica Queen niż Long Island. Docieramy tam bez problemu metrem, zostawiamy bagaże i ruszamy w miasto!
To tak naprawdę nasz ostatni
dzień tutaj. Gdy z wysokości kolejki górskiej na Roosevelt Island podziwiamy
miasto, kręci nam się łezka w oku....
Dzień jednak jest napięty, co odczuwamy okrutnie, bo chyba
wszystkich nas opuszczają siły- wytrzymałość fizyczna ma swoje granice i właśnie się do nich niebezpiecznie zbliżyliśmy.
Jest to najbardziej widoczne w Amerykańskim Muzeum Historii Naturalnej, gdzie
zasypiam jak niemowlę w kinie Imax na filmie o rekinach. Muzeum jest pełne
wypchanych zwierząt i pewnie bardziej cieszy dzieci, których przebywają tu
tłumy. My skupiamy się jedynie na nowoczesnym Rose Center- ogromnej szklanej
kostce otaczającej Planetarium Haydena.
Stajemy się świadkami narodzin wszechświata w wyniku Wielkiego Wybuchu, ale jakoś nie robi to na nas większego wrażenia...
Stajemy się świadkami narodzin wszechświata w wyniku Wielkiego Wybuchu, ale jakoś nie robi to na nas większego wrażenia...
To nie koniec przygód z muzeami na dziś. Muzeum Guggenheima
oglądamy tylko z zewnątrz, gdyż to właśnie siedziba, dzieło amerykańskiego
architekta Franka Lloyda Wrighta jest najsławniejszym eksponatem tego muzeum.
Metropolitan Museum of Art nie da się obejrzeć z zewnątrz-
to największa kolekcja sztuki w USA. W rzeczywistości to muzeum przytłacza
swoim ogromem i robi na mnie jeszcze gorsze „pierwsze wrażenie” niż British
Musuem w Londynie. Założone w 1870r, mieści w czterech budynkach
zlokalizowanych w okolicy Central Parku dzieła sztuki od starożytnej
Mezopotamii, przez XIX-wieczny Paryż i Nowy York z lat 60.XX w., po
europejskich impresjonistów, postimpresjonistów i nowoczesną sztukę
amerykańską. Dokonujemy wyboru- w praktyce najwięcej czasu spędzam wsród
licznych dzieł Cezanne’a, Gauguina, Moneta i Renoira.
Przy wyjściu z muzeum widzimy największą ofertę food trucków w NYC-:)
Po muzealnych wrażeniach miłym
wytchnieniem jest dla nas spacer po Central Parku- to właśnie wokół tego
olbrzymiego, bujnego „skrawka” zieleni ( liczącego 340 ha) rozwija się cały
Manhattan. Central Park powstał w 1857 r. i był pierwszym zakrojonym na tak
wielką skalę terenem rekreacyjnym w Ameryce. Dziś wygląda przepięknie- mieni się kolorami liści, w których buszują srebrne wiewiórki. Mijamy dziesiątki
biegających osób, rowerzystów, turystów i mieszkańców skracających sobie drogę
do swoich domów. Do słynnego Strawberry Field ( Pola Truskawkowego) – miejsca
pamięci Johna Lennona, docieramy już po zmroku. To jednohektarowy klomb w
kształcie łzy naprzeciw apartamentowca The Dakota, gdzie Lennon mieszkał z Yoko
Ono tuż przed śmiercią w 1980 r. Najważniejszym punktem- pomnikiem jest
czarno-biała mozaika ze słowem Imagine utworzona na ziemi- to tu zbierają się w
rocznice urodzin i śmierci liczni fani Lennona.
Wieczorowa pora nie przeszkadza by w całej okazałości
podziwiać słynny Most Brooklyński- w rzeczywistości to właśnie nocą robi
największe wrażenie. To pierwszy na świecie, stalowy most wiszący, którego
budowę ukończono w 1883 r.- znany z pocztówek z NYC i z piosenek Stachury.
Zanim trafiamy do hotelu na zasłużony odpoczynek, odwiedzamy
jeszcze Greenpoint- kultową polską dzielnicę, gdzie można kupić polskie gazety,
zjeść pierogi i usłyszeć mówiących po polsku staruszków. Dość nietypowo, ale na
kolację znowu wybieramy chińską knajpę- Chinese Restaurant na polskiej dzielni-
dla odmiany nie mówią w niej ani po polsku, ani po angielsku-:) Jeśli chodzi o
jedzenie- nie najlepszy wybór, na Greenpoincie trzeba było jednak zamówić
pierogi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz