środa, 10 grudnia 2014

2.New Heaven. Connecticut.


Widok z domku Carloine i Steva zapiera dech w piersiach, nawet wtedy, gdy pada deszcz. Z salonu do jeziora jest może 10 metrów, na drewnianym pomoście latem Carolinie ćwiczy jogę a cała okolica jest oazą spokoju i niczym niezmąconej ciszy-to najładniejsza część Connecticut. 






Po śniadaniu Caroline zabiera nas do New Haven.
Godzina drogi autostradą to dla Amerykanów bardzo blisko.Byłoby szybciej gdyby na ich trzypasmowych autostradach można by jeździć z prędkością jak u nas- limit prędkości to 65 mil/h- czyli jakieś 105 km/h.  Nie opłaca się łamać przepisów- mandaty są horrendalnie wysokie a służby bardzo sprawne- kontrolują  prędkość w cywilnych samochodach i z powietrza, z małych helikopterów.
O New Haven można nie słyszeć, ale Uniwersytet Yale znamy dobrze z amerykańskich filmów. Yale to jedna z ośmiu prestiżowych szkół z „Ivy League”, założona w 1701 r. przez purytańskich duchowych. Rocznie rekrutuje ponad 11 tys. studentów rocznie. Yale zaprojektowano na wzór angielskiego Oxfordu. To urocze studenckie miasteczko jest główną atrakcją New Haven, położone w pięknym parku, zajmuje dużą część miasta. 









Pada deszcz więc na dłużej zatrzymujemy się w uniwersyteckiej bibliotece. Oglądamy olbrzymie mapy Stanów Zjednoczonych i przez moment czujemy się jak za dawnych czasów, wysłuchując wykładu Caroline i szepcząc w czytelni pełnej ksiąg.






Odwiedzamy Apple Store by zrealizować „zamówienie” na iPhone 6- ale nie mamy szczęścia-:) O 12.00 zdążyli już wyprzedać dzisiejszy zapas modeli, które chcieliśmy kupić- a ponadto by kupić cokolwiek trzeba odstać w sklepie co najmniej godzinę wśród innych turystów- głównie Japończyków. Zrobimy drugie podejście w Nowym Yorku.
Caroline zabiera nas na lunch do swojej ulubionej restauracji- Caseus Restaurant, 93 Whitney Avenue. Najpierw powstał sklep z serami, głównie z Europy a później ta popularna, niewielka restauracja, w której do każdego dania dodawany jest jakiś gatunek sera. Szef kuchni nosi polskie nazwisko ( Jason Sobiedzinski) i przygotuje niesamowite, amerykańskie i bardziej wysublimowane jedzenie, także wegetariańskie, jak np. przepyszny kabaczek faszerowany kaszą. Choć restauracja nie jest w centrum, koniecznie trzeba rezerwować stolik! Ceny wysokie, co nie bardzo nas dziwi, dziwi nas wysokość napiwków- zwyczajowo jest to 15- 20%, co znacznie przedraża wizyty w, i tak nietanich, restauracjach.




Na koniec odwiedzamy słynną galerię Yale University Art Gallery. To budujące, że wstęp jest bezpłatny, choć mimo to nie ma zbyt wielu zwiedzających. Po krótkim spacerze odpuszczamy sobie w większości sztukę europejską- podobne eksponaty widzieliśmy już w wielu miejscach Europy. Skupiamy się na piętrze eksponującym „American modern art”-pierwszy raz w życiu mam okazję stanąć twarz z działami Jacksona Pollocka- cokolwiek Artysta miał na myśli, jestem szczęśliwa, że wreszcie mogłam to obejrzeć na własne oczy. W galerii znajduje się spora kolekcja moich ulubionych Impresjonistów i mała perełka- jeden Modigliani, którego obrazy dawno temu otworzyły mnie na sztukę w ogóle.

To współczesne amerykańskie dzieło najbardziej przypadło do gustu Pawełkowi-:)




Popołudnie spędzamy jak większość Polaków odwiedzających Stany- robiąc zakupy-:)
W okolicy znajdują się dwa shopping mole sieci Premium Outlets- Clinton Crossing i Tanger Outlets. Zadziwiające jest to, że te zakupowe miasteczka były prawie puste- wyobrażam sobie, że w Polsce ciężko by było znaleźć miejsce parkingowe. Ceny faktycznie dużo niższe niż w Polsce, ale na końcu dnia i tak mój polski bank zablokował mi kartę-:) Wieczorem mamy ubaw, gdy okazuje się, że z powodu błędu sprzedawczyni najdroższe okazują się majtki panów M i P zakupione w sklepie Calvine’a Cleina. Robiąc zakupy trzeba się przyzwyczaić, że wszystkie ceny podawane są bez podatku- ten różni się w zależności od stanu- tu wynosi ok.6, 8 %.



Snickers-produkt impulsowy dostępny przy kasie na stacji benzynowej-:) Nie potrafię pojąć zamiłowania Amerykanów do rozmiaru XXL-od hamburgerów, słodyczy, napojów, po wszystkie produkty spożywcze i chemiczne używane w domu- najmniejsze opakowanie mąki czy cukru to paczki o wadze 2 kg.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz