środa, 10 grudnia 2014

1.Amercian Dream- podróż!

Zamiast wstępu

Poraz pierwszy w mojej "karierze" blogerki turystycznej robię coś tak bardzo na opak- zamieszczam wspomnienia z podróży już po powrocie. W ten sposób powstanie blog chronologiczny, zbudowany z notatek robionych na prędce w podróży, przefiltrowany przez wspomnienia ale nadal autentyczny. Pamięć jest jak sito a tę podróż bardzo chcę, z wielu powodów, mimo wszystko, zachować od zapomnienia.

Część zdjęć- najpewniej tych lepszych- udostępniam za zgodą ich autorki, mojej szwagierki i towarzyszki podróży- Kasi.

Ludzie mają różne marzenia- naszym, odkąd sięgam pamięcią, była podróż do Stanów. Wiem, że to mało oryginalne, przereklamowane i w dobie podróży do Azji i krajów Ameryki Południowej w niektórych kręgach wstyd już nawet o tym wspominać-:) Obiecaliśmy sobie ten wyjazd na czterdzieste urodziny a los napisał własny scenariusz i o to jesteśmy-co najmniej rok za wcześnie-:) Po spędzeniu paru godzin na wypełnienie wniosku wizowego, odpowiedziach na upokarzające pytania i wizycie w konsulacie w Warszawie odechciewa się wszystkiego...Cieszę się, że finalnie przebrnęliśmy przez to i że tak szybko nadarzyła się okazja by kupić tanie bilety ( promocja Air Berliner: Warszawa- Berlin- Nowy York – 1645 pln ) i trochę z marszu, trochę bez planu, bardzo spontanicznie 5.11.2014 opuściliśmy o godzinie 10.45 Warszawę, by o 16.00 czasu lokalnego powiedzieć: Welcome NYC!
Podróż nie była męcząca- umilały ją posiłki, czerwone wino i „Księgi Jakubowe” Olgi Tokarczuk. Nie sprawdziły się żadne czarne scenariusze- nie czekaliśmy czterech godzin na kontrolę paszportową, nie zadawali nam setek pytań, nie przeszukiwali bagażu- pikle, polska wódka i inne souveniry dla Caroline i Steva dotarły bezpiecznie.
 Lotnisko JFK jest olbrzymie i słabo oznaczone. Trzeba podjechać jeden przystanek Air Train do miejsca, gdzie znajdują się wszystkie wypożyczalnie aut. Samochód wynajęliśmy wcześniej przez internet ( www.rentalcars.com)- wybraliśmy ślicznego, białego Dodge’a Avenger’a z nawigacją i bakiem paliwa gratis. Nie było problemów by wyjechać z lotniska i z samego Nowego Yorku, choć niewielkie korki i jet leg trochę dawał nam się we znaki. Wielkie Jabłko musi na nas poczekać parę dni- naszą podróż zaczęliśmy od Connecticut, gdzie mieszka Caroline i Steve.
Miasteczko nazywa się Coventry i położone jest in the middle od nowhere- a ich dom w środku lasu, nad samym jeziorem. Urocze miejsce! Caroline przywitała nas tradycyjnym amerykańskim daniem, które nazwała„Pulled Pork” and „stewed kale”- kale to jarmuż-ponoć Amerykanie oszaleli na jego punkcie-:) Caroline i Steve mają bzika na punkcie zdrowej kuchni- praktycznie wszystko przygotowują sami- pieką chleb, robią dżemy i inne przetwory- prawie jak nasze Matki-Polki. Po kawę jeżdżą na lokalny rynek, gdzie kupują świeżo paloną- po dwóch tygodniach uważają już ją za starą i ..kupują następną-:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz