Hrabstwo Lancaster oddalone jest godzinę drogi w kierunku
zachodnim od Filadlfii. Słynie z idyllicznych małych miasteczek, w których żyje
druga co do wielkości ( po hrabstwie Holmes w Ohio) społeczność Amiszów.
Niestety dziś jest niedziela- w niedzielę nie pracują uliczne targi , sklepy w
których Amisze sprzedają swoje rękodzieła i inne atrakcje-Amisze nie pracują,
nawet nie gotują- dozwolone jest jednie odwiedzanie przyjaciół i rodziny.
Podróż w kierunku miasteczka Lancaster utrudnia nam wypadek- na przestrzeni
około 20 km zamknięte są lokalne drogi, strzeżone przez kilkanaście migocących
radiowozów. Niespiesznie mijają nas konne wozy prowadzone przez ubrane na
czarno kobiety, którym próbujemy robić zdjęcia.
Zatrzymujemy się na śniadanie
tuż przed wjazdem do miejscowości Lancaster- w obsypanej nagrodami, kultowej
restauracji Miller’s, reklamującej się jako serwująca „najlepsze śniadania w
krainie Amiszów”. Dostajemy żółtą kartkę z numerem rezerwacji i musimy czekać 30
minut by doświadczyć tej wątpliwej kulinarnej uczty. To faktycznie szwedzkie
stoły uginające się pod niesmacznym, amerykańskim jedzeniem. Oferta za 11$ to
„jedz ile chcesz” może to tłumaczy niesamowitą popularność tego lokalu?
Jedzenie daje nam obraz amerykańskiej, typowej kuchni- od pancaków i ciasta
kukurydzianego po kiełbaski, bekon i inne ociekające tłuszczem, obrzydliwe
dania. Broni się tylko regionalny, kultowy shoofly pie-ciasto z melasą i brązowym
cukrem, choć i to nie powala...
Odwiedzamy zlokalizowaną w okolicy Farmę i Dom
Amiszy ( Farm and Amish House). Ten cudowny skansen po którym oprowadza nas
przewodnik pokazuje nam jak bardzo może różnić się świat od realiów, w których
żyjemy- Amisze to ciekawa społeczność, tak bardzo nietypowa dla naszego współczesnego świata- członkowie tej sekty nie korzystają z telefonów, prądu
elektrycznego i pojazdów napędzanych silnikami, żyjąc na tym obszarze w
komitywie z tzw.Anglikami ( tak nazywają wszystkich, którzy nie są
Amiszami). Zetknięcie z kulturą Amiszów jest dla nas fascynującym przeżyciem.
Po południu docieramy do Nowego Yorku. Znajdujemy nasz
apartament ( zarezerwowany wcześniej przez portal https://www.airbnb.pl/ ) w szemranej części Harlemu ( 125 East Street) i oddajemy auto na
Dolnym Manhattanie ( 22 Street). Wieczór wypełnia nam spacer po Dolnym Manhattanie a w zasadzie po East Village- dawnym schronieniu pisarzy bitników a
później, w latach 60tych, ulubionym miejscu hipisów, kolacja u Chińczyka na Union Square i zakup 7dniowej karty na metro ( 30$). Wracając wysiadamy na 125 Street
( nasz przystanek metra) ale mylimy East z West i tym sposobem zaliczamy
pierwszy, dłuższy spacer po Harlemie-część West jest bardziej cywilizowana i
ciekawsza- tam gdzie mieszkamy to prawdziwe, murzyńskie slamsy. W nocy długo
słuchać muzykę i niezidentyfikowane hałasy miasta, które nigdy nie zasypia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz